Przejdź do głównej zawartości

"Nowy dom na Wyrębach" Stefan Darda


Emocjonalnie uwikłana w losy Marka Leśniewskiego z pierwszego tomu "Domu na Wyrębach", z ciekawością małego dziecka sięgnęłam po kolejną część książki. Po lekturze mam trochę mieszane uczucia. Ale po kolei.

Jak już pewnie większości zainteresowanych wiadomo, w "Nowym domu na Wyrębach" pałeczkę głównego bohatera przejmuje Hubert Kosmala, jedyny przyjaciel Leśniewskiego. Cieszyłam się na tę okoliczność, bo charakterystyczna postać pana profesora, którą polubiłam na równi z Markiem, jeśli nie bardziej, zapowiadała nie lada ucztę czytelniczą. Okazało się jednak, że to nie jest już do końca ten sam człowiek. Wydarzenia, które zakończyły pierwszy tom dość mocno wpłynęły na wewnętrzną przemianę pana Kosmali. Siarczysty język nieco złagodniał, czupurny sposób bycia przygasł, a życie wewnętrzne nabrało głębi i mroku. Trudna sytuacja znalazła również odbicie w relacji małżeńskiej bohatera. W tym miejscu plusik dla autora za wiarygodność i umiejętne wprowadzenie zmian, bez szkody dla postaci.

Zdaje się, że pan Darda tym razem troszkę po macoszemu potraktował przyrodę, która w pierwszej części była na pierwszym planie powieści. Ale to też wyszło na plus. Skoro już wcześniej poznaliśmy piękno Wyrębów, to kolejne przydługie opisy mogły by niepotrzebnie wyhamowywać akcję.

Zostaje też wprowadzony inny punkt widzenia w postaci zapisków Ewy, koleżanki Marka i Huberta, co nadaje powieści trójwymiarowość, a jednocześnie jest ciekawym zabiegiem, wplatającym pewien tajemniczy wątek. 

Powieść ma charakterystyczny, duszny klimat, do czego pan Darda zdążył mnie już przyzwyczaić. Niby nic szczególnie strasznego się nie dzieje, a ciężko zamknąć książkę bez przeczytania kolejnego rozdziału. Jest tylko kilka nużących momentów, które niewiele wnoszą do fabuły, ale zdaję sobie sprawę, że są one potrzebne dla utrzymania ciągłości wydarzeń i również wiarygodności. Obok zagadki Wyrębów, życie toczy się przecież swoim torem.

Ale żeby nie było tak idealnie, odrobinę brakowało mi takiego czystego, gwałtownego strachu. Moje napięcie było budowane bardzo powoli, z rozdziału na rozdział czekałam na jakieś BUM, które było wciąż odraczane i nastąpiło dopiero na samym końcu książki. Zwolennicy zjaw, krwawych scen, latających flaków i zła w czystej postaci mogą być nieco rozczarowani. Jest ich na pewno mniej, niż w pierwszym tomie (gdzie, umówmy się, też się od tego nie przelewało). Jednak dla mnie, tego typu groza to prawdziwa uczta, bo wolę czuć niedosyt, niż przesyt. Z jednej strony, byłam zła, że te, istotne dla gatunku momenty, były tak skąpo dawkowane, a z drugiej - zabieg ten wciągnął mnie w powieść po uszy i utrzymywał pragnienie poznawania, dociekania, odkrywania do ostatniej strony.

Bardzo odpowiada mi styl pana Dardy. Język jest wyważony, dość prosty, płynny, a brak powtórzeń czy kiksów stylistycznych sprawia, że lektura jest przyjemna i nic nie przeszkadza mi w przeniesieniu się w wykreowany przez autora świat. Szczególnie ujęła mnie jedna z metafor na początku książki, ale nie będę zdradzać która ;)

Na koniec o czymś, co jest dla mnie najistotniejsze - uczucia względem bohaterów. Jak i w poprzednich książkach tego autora, tak również w przypadku "Nowego domu na Wyrębach" czuję się emocjonalnie związana z głównymi postaciami. Są to emocje różnego typu: sympatia, troska, współczucie, odraza, złość. Obecność tychże emocji jest sygnałem, że pan Darda po raz kolejny wykonał dobrą robotę, bo umiejętnie podrażnił najczulsze punkty mojej wrażliwości. A książka bez emocjonalnego zaangażowania czytelnika byłaby po prostu nijaka, płytka i niewarta poświęconego czasu.

Podsumowując:
Lekturę uznaję za bardzo przyjemną, z tylko nieznacznym poczuciem niedosytu. Drugi tom cyklu o Wyrębach nieco różni się natężeniem grozy i ogólną strukturą od pierwszego, a poprzez wprowadzenie nowych, jeszcze nie wyjaśnionych wątków, jawi się w moich oczach jako przejściowy etap, wprowadzenie do części trzeciej, która mam nadzieję, jak najszybciej ukaże się na księgarnianych półkach, a wtedy znajdzie też miejsce w mojej biblioteczce. 


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

"Pax" Sara Pennypacker

Przepiękna opowieść o przyjaźni człowieka i zwierzęcia. Przyjaźni wystawionej na wielką próbę. Ale jest to również, a może przede wszystkim, książka o wojnie, stracie, umieraniu, samotności i bólu. A wszystko to dostrzec można na cudownej okładce z zapatrzonym w dal lisem. Po zapoznaniu się z pierwszymi rozdziałami, w moim odczuciu była na tyle smutna i momentami przygnębiająca, że bałam się ją dać do czytania córce. Jednak moja dziesięciolatka po raz kolejny zaskoczyła mnie dojrzałością. Z początku podchodziła dość sceptycznie do pozycji, w której nie będzie magii, czarodziejów, duchów, smoków i innych fantastycznych elementów. Jednak już od pierwszej strony książka ją pochłonęła. A łzy w jej oczach, które zaistniały w połączeniu z uśmiechem po przeczytaniu ostatniej strony, były najlepszą recenzją, jaką mógłby sobie wymarzyć każdy autor. Dwunastoletni, na wpół osierocony chłopiec musi rozstać się ze swoim lisem, który przetrwał jako jedyny z miotu i dorastał wśród ludzi, w dwu

Wakacyjna lista książek zaczytanej 10-latki

Miałam zrobić tę listę pod koniec wakacji, ale niestety nie udało się. Lepiej późno, niż wcale :) Dziesięciolatka zakochana w książkach to oczywiście moja córa. Jestem z niej bardzo dumna. W czasie dwóch miesięcy wakacji przeczytała ich 11. Może komuś z Was przypadnie go gustu któraś z nich. Polecam, zwłaszcza, że nadchodzą długie jesienne wieczory ;) "Wojownicy"  Erin Hunter Zacznę od największego dla mnie zaskoczenia, jakim jest seria "Wojownicy", napisana przez kilka autorek, przybierających wspólny pseudonim Erin Hunter. Dlaczego zaskoczyło mnie tak duże zainteresowanie tymi książkami mojej córki? Ponieważ pierwszą część kupiła już ponad rok temu i zawiedziona skończyła lekturę na drugim rozdziale. Jej zarzuty wobec powieści były podobne do moich, mianowicie, książka zawiera dużo bardzo zbliżonych do siebie nazw, które utrudniają wczytanie się i zrozumienie treści. Pozycja przeleżała na półce tak długo, że chciałam już ją komuś oddać, lecz wtedy

"Jestem legendą" - Richard Matheson

Klasyka, po którą w końcu udało mi się sięgnąć. Żałuję, że tak późno, bo była to wyborna uczta. Byłam w lekkim szoku, gdy przeczytałam, że powieść ta powstała w roku 1954. Po raz pierwszy zetknęłam się z tym tytułem za sprawą ostatniej ekranizacji, dlatego kojarzyłam go raczej ze współczesnością. Swoją drogą, szkoda, że film tak bardzo odbiega od wizji autora (i nie mówię tu o kolorze skóry głównego bohatera, choć to również nie jest bez znaczenia). Ta post apokaliptyczna wizja ludzkości wymierającej przez zarazek powodujący wampiryzm bardzo przypadła mi do gustu z dwóch powodów. Po pierwsze, dzięki rzadko spotykanemu, naukowemu podejściu autora do tego zagadnienia. Wcześniej nie spotkałam się z objaśnianiem elementów legend o wampirach wyłącznie za pomocą czynników biologicznych, chemicznych oraz psychologicznych, które jednocześnie całkowicie wypierałyby podłoże paranormalne. Drugim czynnikiem, wywołującym mój zachwyt był doskonały rys psychologiczny bohatera, pokazujący złożon